Po tym weekendzie możemy dawać korki z dobrej zabawy.
Przez długie miesiące tkwiliśmy w zamrożeniu. Wszelakie miejsca były pozamykane na cztery spusty przez covidowe restrykcje. Słońce jednak wyszło i gwałtownie zaczęło topić lodowe okopy, trwa odwilż i czas wzmożonych aktywności towarzyskich. Propozycje przeróżnych imprez wlewają nam się do kalendarzy przez social mediowy feed. Eventowa rzeka jest dzika i rwąca, ale my wskoczyliśmy pewnymi stopami na grzbiet hardmade’owej fali, która zawiodła nas na Hardmade City Festival w stołecznym Lunaparku. W te wakacje do dyspozycji mamy jeszcze cztery następne weekendy. Na razie skupmy się jednak na tym, który jest już za nami.

Surferskie alegorie odkładamy na bok. W nadwiślańskiej miejscówce nie pojawiliśmy się bowiem boso czy w płetwach, tylko przystrojeni elegancko, choć praktycznie. Tego właśnie wymagała od nas sytuacja – elastyczności, bo Hardmade City Festival chwali się dewizą – You can but you don’t have to. Z najróżniejszych atrakcji mogliśmy wybrać te, na które w danej chwili mieliśmy ochotę. Ale serce bywa kapryśne i silniejsze od rozumu, więc także w kwestii stroju należy się wykazać gotowością na wszystko.
Piątkowy wieczór stał pod znakiem silent disco. I mimo nazwy było głośno i intensywnie. Wybór odpowiedniego kanału w słuchawkach wcale do najprostszych zadań nie należy. Szczególnie, gdy o uwagę walczą Shazze z UK oraz Mike Konstanty i Sound Rebellion reprezentujący naszą ojczyznę. Skakania było sporo. I na parkiecie i pomiędzy poszczególnymi setami.


W sobotę nie zaczęliśmy jednak od skoków. Wiele osób zainaugurowało ją statycznie od sesji jogi w plenerze. My przyjęliśmy prastarą, dobrze znaną pozycję obserwatorów. Trudniej jednak było powstrzymać kończyny w wypadku targu winylowego. Tam palce aż same się garnęły do wyciągania poszczególnych płyt. Tak samo sytuacja się miała na vintage markecie obfitującym w ciuchy, w których chętnie pokazalibyśmy się na następnych odsłonach Hardmade City Festival, gdyby tylko ktoś wcześniej nie zgarnął nam ich sprzed nosa. Wieczór można było spędzić podziwiając kolejny pokaz manualnych zdolności w postaci sesji live paintingu oraz mikserskich zdolności wybitnej DJ-skiej gromady. Tej przewodził jeden z headlinerów wydarzenia – Robag Wruhme. Na królu niemieckiego microhouse’u zawsze można polegać. Ale Foolik z Berlina oraz pochodzący z Ukrainy nuarrrrrrr wcale nie byli gorsi. Tak jak i nasi rodacy – Nowosad i Hedonist.


Jak poradzić sobie z zakwasami od tańczenia, które pojawiły się dnia następnego? Zmniejszając obciążenie, ale kontynuując ćwiczenia. Idealną okazją do tego był Splot Słoneczny, który od popołudnia dostarczał nam optymalnego, średniego tempa. Za deckami pojawili się Super Flu, którzy w mistrzowski sposób zarządzali BPMami. Ponownie zameldował się też Nowosad, a w zamknięciu weekendu pomagał też Hedonist. Nie musimy dodawać, że regularnie odwiedzaliśmy strefę gastro, by uzupełnić energetyczne zapasy i móc nabrać śmiałości do dalszych pląsów. Nic nie musieliśmy, wszystko mogliśmy i wyszliśmy na tym bardzo dobrze.
I z tym nastawieniem wybieramy się do Wrocławia, gdzie pomiędzy 9 a 11 lipca odbędzie się druga odsłona Hardmade City Festival. Ale zdążymy ją także należycie zapowiedzieć. Jak chcecie już teraz wiedzieć wszystko, to klikajcie tutaj.
